Sen

Sny to bomba, która rozsadza nasz umysł od środka.

Autoportret śniącej mnie. Liryczna wersja stanu mojej osoby zatopionego w marzeniach sennych.

Ostatnio moje sny są kuriozalne.

Wyobraźmy sobie, że ta narysowana twarz i ręka to moja twarz i ręką. W snach przecież mogę wyglądać zupełnie inaczej, noszę jeszcze dłuższe spódnice, a moje nogi są jeszcze bardziej przykrótkie, więc miotam się w fałdach spódnicy i nie umiem się z niej wydostać.

Po drodze przez rynek starego miasta, w którym już nie mieszkam napotykam postaci przebrzmiałe dla mnie i dla mojego umysłu. Na pozór uporałam się z demonami, które teraz wracają ze zdwojoną siłą, żeby mnie utwierdzić w przekonaniu, że z tej spódnicy za długiej już się nie wyplączę.

Wracam do starego liceum, w którym kto inny teraz pisze maturę i egzamin z historii sztuki. Dawna nauczycielka ze zrozumieniem kiwa głową nade mną, gdy odpowiadając jej szczerze na pytanie, co dalej mówię, że nie wiem. Nie ma dla mnie czasu nawet we śnie. Zabawne, że osoby, które mnie ignorują w rzeczywistości, w snach również nie zaprzątają sobie głowy za bardzo moją postacią. Idę dalej, wchodzę do księgarni, w której kiedyś kupowałam albumy o sztuce. We śnie wygląda wspaniale, mnóstwo książek, które chciałabym mieć i przeczytać o zjawiskach i o ludziach, którzy mnie interesują.

Chusta symbolizuje niewinność i brak dojrzałości w nastoletnim wieku. W Szkole Muzycznej zyskałam sobie prześmiewcze określenie “wieśniara” nosząc warkocze zaplecione podobnie do tych, które nosiła Frida Kahlo. Chusta ma wiele znaczeń, może być interpretowana wielorako, a jej zdjęcie, to w moim przypadku wyjazd i ucieczka z toksycznej miejscowości, jaką jest Zamość.

Wychodzę z księgarni, zanurzam się w osławione zamojskie podwórza, które oprócz interesującej architektury, zawiłości i kolorowych cegieł zazwyczaj są wypełnione pokrzykiwaniem zapijaczonych lokatorów kamienic. Codziennie mijałam ich w drodze do liceum, czasem się witali, częściej kpili z noszonej wiolonczeli i wielkiej teczki z rysunkami. Zataczając się próbowali zahaczyć choćby o centymetr o futerał instrumentu, coby ich koledzy upojeni w równym stopniu, co oni mogli przeżyć prześmiewcze katharsis.

Potem sen zakręca na tory przedziwne innego miasta, w którym mieszkam i znajduję się w autobusie i, choć wiem, że to nierozsądne, bo kwarantanna… ale sprawdzam z uporem maniaka na kilku czytnikach, kiedy upływa termin ważności biletu miesięcznego. Nawet w snach nie tracę kontroli i sumiennie wywiązuję się z obowiązków obywatela. Co dziwne, zawsze jest pociąg albo autobus, a nawet i samolot, na który nie mogę zdążyć. Odwiedzam brudne, brzydkie, zdezelowane dworce pełne krętych korytarzy, przejść podziemnych i zawiłych schodów prowadzących zawsze nie tam, gdzie powinny. Gdy w końcu udaje mi się wsiąść w upragniony środek lokomocji okazuje się, że kolejne przeszkody już czekają, żeby mnie tam dosięgnąć.

Ręce wynurzające się z kwiatów symbolizują ręce dwóch zboczeńców, kwiaty symbolizują miejsce, które miało być piękne i bezpieczne, ale okazało się być takie jedynie z pozoru.

Może nie jest to nauczyciel, który zalecał się do swoich o wiele za młodych uczennic proponując rozbierane sesje fotograficzne, czyniąc gesty dwuznaczne obmacując i bijąc po głowie pod wpływem upojenia alkoholowego. Nie jest to również pracownik szkolnego ksero, który polował na odosobnione młodzieńcze okazy, żeby je potem przydybać znienacka.

Zawsze jednak złowieszczy cień spowija sylwetki mniej lub bardziej znanych postaci z przeszłości. Sny te są niesamowicie wiarygodne, pełne zapamiętanych po przebudzeniu szczegółów. Czy to możliwe, że umysł zmusza nas do ponownego przepracowania traum raz już ujarzmionych, usadzonych grzecznie w kolejce zdarzeń? Każde przebudzenie to wielka ulga i zarazem powrót do przemyśleń, czy aby na pewno szczelnie zakopane w ziemi pozostają demony przeszłości.

Metaforyczna postać każdego mężczyzny, który mnie poniżył albo znęcał się nade mną