Ktoś zupełnie obcy zapytał się mnie ostatnio, czy nie chciałabym być artystka na full etat? Odpowiedziałam, że postrzegam siebie jako osobę wielowymiarową, nie tylko artystkę, potrafię też robić inne rzeczy. Jednak ciężko jest usunąć „bycie artystą” ze swojego życia na rzecz czegoś innego. Nie da się od tak wymazać jakby nie patrzeć dość istotnej części siebie. To, że wiele malarek pracuje w call center (o czym śpiewa gdzieś Taco Hamingway), to nie znaczy, że przestały malować. I choć najchętniej pewnie leżałyby w wannie z kieliszkiem chardonnay w dłoni, to za coś trzeba żyć i malowaniem mało kto jest w stanie się utrzymać.
Po co piszę, że już dwa lata rysuję? Bo nie spodziewałam się tego. Myślałam, że gdzieś po drodze mi się znudzi. Że po roku stracę energię, wypalę się, w głowie miałam wiele scenariuszy. Zupełnie szczerze mogę więc powiedzieć, że sama siebie zadziwiłam, że nie poddałam się i coś tam dalej tworzę. Z różnym efektem i dla wąskiego grona odbiorców, ale tworzę. Cieszy mnie również fakt, że moje prace wiszą u znajomych w mieszkaniach, bo dzięki temu mentalnie jestem z ludźmi, nawet jak fizycznie mnie przy nich nie ma. Więc chociaż te moje obrazki gdzieś tam z przyjaciółmi moimi są. I to jest ok.
O pewnych rzeczach nie jestem w stanie mówić wprost, o wiele łatwiej jest mi niektóre tematy przeprocesować za pomocą rysunków i tekstów poetyckich. Widzę to też u innych twórców, którzy dzięki swojej pracy artystycznej docierają z trudnymi treściami do odbiorcy. Czasami mówią otwarcie o tym, co kryje się za ich obrazami/video/rysunkami/instalacjami, czasem wymownie milczą. Wszystko zależy od człowieka, nie ma na to złotej zasady. Czasami ktoś, kto docenia czyjąś pracę jest w stanie opowiedzieć co nieco stojąc obok obrazu, który kupił od przyjaciółki znajdującej się w trudnej sytuacji materialnej i kryzysie twórczym, w którym namalowała tylko tyle, ten jeden obraz (przykład z życia wzięty).
Twórczość artystyczna to dla mnie pomost pomiędzy moim światem a światami innych osób. Na dobrą sprawę nie musimy spotykać się osobiście, żeby się poznać. I to jest niesamowicie wartościujące, gdy ktoś do mnie napisze i doceni to, co robię nie zobaczywszy mnie nigdy wcześniej. I o tym chyba najbardziej chciałam napisać, o pozytywnym wartościowaniu. Jeśli rysujesz/malujesz/piszesz/grasz na instrumencie, to jest to wartościowe! Nie ważne, na jakim etapie jesteś, nie ma to najmniejszego znaczenia. To, co istotne, to rozwijanie i pielęgnowanie wrażliwości i uważna obserwacja swojego świata wewnętrznego, o którym opowiadasz.
U mnie tworzenie to ciągły proces, poszukiwanie własnej ścieżki. Po wielu latach edukacji artystycznej ciężko wyzbyć się utartych schematów i wzorców wyniesionych z pracowni. To niestety nie jest jedyna przeszkoda w swobodnym wyrażaniu siebie za pomocą artystycznych mediów. Zalewa nas wszystkich ogrom bodźców wizualnych i ten ogrom jest niebywale wyczerpujący. Człowiek nie ma szans na odpoczynek. Przegrywa na starcie, jak tylko odblokuje ekran komórki. Nasz mózg nie jest zaprogramowany na ciągły odbiór, który mu serwujemy. Nic dziwnego, że pojawia się zmęczenie i brak pomysłów. Dołek, kryzys twórczy, brak weny. Jesteśmy tak bardzo wyeksploatowani i rzadko kiedy decydujemy się wyłączyć i odpocząć, a to jest tak bardzo ważne. Sama zaczynam dostrzegać pozytywne strony bycia offline. Bez odpoczynku nie jestem w stanie być na ciągłych obrotach i rysować cykl za cyklem. Zazwyczaj muszę robić sobie tygodniowe albo nawet kilkutygodniowe przerwy w ciągu roku, co jest zrozumiałe i naturalne. Ale… no właśnie, każdy z nas chciałby być w 100% produktywny i najlepiej spać tylko 5 godzin na dobę pracują pozostałych 19.